|
Powrót do listy newsów
Czy mamy jeszcze telewizję publiczną?
|
Karol Jakubowicz
„Ależ zdobycie Dody Elektrody (jako członka jury w „Gwiazdy tańczą na lodzie”) to nasze zwycięstwo, bo walczyła o nią także telewizja komercyjna!” – tak powiedział jed
|
|
A teraz przed Dodą tańczy w tym programie Jola Rutowicz, o której inny kierownik z tejże telewizji stwierdził: „Dla Joli Rutowicz to okazja, aby pokazać się z zupełnie innej strony... warto jej taką szansę dać”. Kiedyś można było uznać, że to Doda jest szczytem obciachu, ale przy Rutowicz jest wzorem elegancji, powściągliwości i dobrego stylu. Czy nastąpił już moment, kiedy zwolennik mediów publicznych powinien powiedzieć „Pora umierać”? A może to umarła telewizja publiczna? Być może doszło do tego, gdy TVP Info mogła pokazywać fragmenty uroczystości z okazji 25-lecia Nagrody Nobla dla Lecha Wałęsy jedynie „dzięki uprzejmości Polsatu”? Skoro impreza miała miejsce w Warszawie, chyba nie było trudności z podesłaniem tam ekipy? Obiektywnych nie było, ale były subiektywne: TVP postanowiła zbojkotować akurat tę uroczystość, choć transmitowała już różne komercyjne gale i rozmaite inne imprezy, naprawdę niezasługujące na jej zainteresowanie. A czy TVP miała obowiązek transmitować uroczystość? Moim zdaniem tak – nawet nie ze względu na Wałęsę dzisiaj, ale na to, czym był dla nas jego Nobel w 1983 roku. Tyle że właśnie z tego powodu nie mogła tego zrobić, bo jest narzędziem orwellowskiej polityki historycznej, która ma wymazać z pamięci to, co ideologicznie niesłuszne, natomiast podkreślać to, co służy interesom określonej siły politycznej. W swoim czasie Niemiecka Republika Demokratyczna – chcąc zaprzeczyć faktowi, że jej historia zaczęła się w 1949 r. – wyszukiwała w dawnej historii Niemiec momenty „postępowe” i „klasowo słuszne” i następnie dowodziła, że są to właśnie prapoczątki NRD. Podobnie jakąś mało znaczącą bitwę, w której brał udział Breżniew, rozdęto w hołdowniczym piśmiennictwie do roli niemal przełomowej bitwy II wojny światowej. Do takiej właśnie tradycji nawiązuje decyzja o nietransmitowaniu uroczystości z okazji 25-lecia Nobla Wałęsy. Z jednej strony mamy więc gotowość do nadawania wszelkiej szmiry i tandety, którą ludzie kupią, oraz do kopiowania komercyjnej formuły programów, opartych na konkurencji między uczestnikami, w tym na upokorzeniu i upodleniu niektórych z nich. Z drugiej zaś bezpośrednie podporządkowanie programu celom politycznym. Czy to znaczy, że przeszczep idei mediów publicznych został w Polsce odrzucony? Bodaj w 1995 r. napisałem, że nie mamy w Polsce mediów publicznych, tylko hybrydę publiczno-polityczno-komercyjną, zaś udział poszczególnych elementów w całości zależy od aktualnej sytuacji. Od tego czasu zdecydowanie zwiększył się udział czynnika komercyjnego – w każdym razie w TVP – oraz politycznego i malał udział czynnika publicznego. Komercjalizację TVP rozpoczęto de facto wkrótce po 1989 roku. Rzeka pieniędzy reklamowych szybko rozwiązała problemy finansowe i stworzyła atmosferę „hulaj dusza, piekła nie ma” – kasy zawsze starczy na wszystko. Przychody reklamowe już w 1994 roku – czyli w roku formalnego przekształcenia TVP w nadawcę publicznego – stanowiły ponad 51% przychodów TVP. Już więc na starcie funkcjonowania TVP jako telewizji publicznej znacznie przekroczyły bezpieczną granicę zależności od reklamy (maksimum 25-30%), pozwalającą zachować względną suwerenność programową. Potem było już tylko coraz gorzej. Przed 1994 r. PRiTV były nadawcami państwowymi, bezpośrednio zależnymi od władzy państwowej, czego najlepszym dowodem były zmiany prezesów wraz ze zmianami rządów. Niestety, po 1994 r. upolitycznianie TVP trwało. Wszyscy deklarowali poparcie dla idei niezależnych i bezstronnych mediów publicznych, ale nikt w to nie wierzył. Może politycy dłużej powstrzymywaliby się od prób zawłaszczania TVP, gdyby nie... pierwszy zarząd TVP, który miał bardzo wyraźną koncepcję polityczną i uczynił ze stacji instrument walki politycznej. Gdyby TVP była na tym ringu sędzią, mogłaby – choć z wielkim trudem – wypracować sobie niezależną pozycję i utrzymywać równy dystans w stosunku do wszystkich partii. Skoro jednak stała się na nim zawodnikiem, uczestniczącym w wymianie ciosów – politycy poczuli się zwolnieni z wszelkich zahamowań i skrupułów. I tak niezależna i apolityczna telewizja umarła, zanim się jeszcze narodziła. Co było potem – wiadomo choćby z czasów rządów Roberta Kwiatkowskiego, gdy TVP robiła, co mogła, by obrzydzić Polakom cztery reformy rządu Buzka. Póki jednak obowiązywała zasada rotacji 3 członków KRRiT co dwa lata i w składzie tego ciała byli zarówno reprezentanci aktualnej władzy, jak i opozycji, w radach nadzorczych i w zarządach mediów publicznych też występował jakiś pluralizm. Wiele to nie pomogło, ale rodziło nadzieję, że z czasem da pożądany efekt. Przyszedł jednak rok 2005 i przeprowadzona przez PiS i koalicjantów nowelizacja ustawy o radiofonii i telewizji, m.in. znosząca zasadę rotacji i wymieniająca cały skład KRRiT. I wtedy, jak wiadomo, od KRRiT, przez rady nadzorcze, rady programowe, aż w dużej mierze po stanowiska kierownicze w mediach publicznych – wszędzie zapanowali nominaci PiS-u, LPR i Samoobrony. Katastrofalnych skutków tego działania, jeżeli idzie o jakość ludzi, którzy opanowali media publiczne, nie trzeba nawet opisywać. Wystarczy wspomnieć prezesa Targalskiego z PR, bądź prezesa Radia Opole, Marcina Palade, który zdjął z anteny dziennikarkę, bo go nie broniła, gdy posłanka PO zarzucała mu na antenie rozrzutność. Miał do niej pretensję, że się nie oburzyła na te stwierdzenia. Taka forma rządów nazywa się „sułtanizm” – a jest to pełny, nieskrępowany despotyzm i osobiste podporządkowanie wszystkich poddanych władcy. Z kolei najlepszym dowodem na intencje Platformy Obywatelskiej był fakt, że w jej propozycjach nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji nie było koncepcji przywrócenia rotacji członków KRRiT. Raz powołany skład miał pełnić funkcję przez 6 lat, a więc także po ewentualnej przegranej PO w następnych wyborach. To mówi wszystko. Zresztą obecny rząd nie chce budować telewizji publicznej, tylko państwowo-komercyjną. Do tych wszystkich okoliczności dzisiaj dochodzą nowe: ideowe dogmaty liberałów oraz ich skłonność do promowania nadawców komercyjnych. Liberałowie, jak wiadomo, nie lubią sektora publicznego, zdając się we wszystkim na rynek. Platformie Obywatelskiej zarzuca się dodatkowo sprzyjanie nadawcom komercyjnym w zamian za krytykę rządów PiS-u, która pomogła PO wygrać wybory. To jakościowo nowy element sytuacji – ale tylko w Polsce, bo w Europie Zachodniej już od lat 80. XX wieku trwa ukryta wojna kolejnych rządów z mediami publicznymi, właśnie z pobudek ideowych, jak również za poduszczeniem sektora prywatnego, który jest w stanie wpływać na politykę rządów, jak również zresztą Unii Europejskiej. Polityka medialna Komisji Europejskiej – zdeterminowanej, by wszystko urynkawiać i liberalizować – postrzega media publiczne wyłącznie jako kłopot i zagrożenie dla równej konkurencji, choć trzeba przyznać, że większość skarg na media publiczne wnoszonych przez sektor prywatny rozstrzyga na korzyść tych pierwszych. Nawet w Wielkiej Brytanii narasta nacisk na BBC. Dziennik „Guardian” publikuje wręcz serię artykułów pt. „Jak uratować BBC?”. Zgubny dla BBC okazuje się jej sukces. Przedsiębiorcy prywatni, borykający się z efektami kryzysu gospodarczego, skarżą się, że BBC jest zbyt duża, zbyt aktywna, zbyt ofensywna w uruchamianiu nowych przedsięwzięć. I skarżą się: „Gdziekolwiek chcemy inwestować – BBC już tam jest”. Rząd – sam borykający się ze spadającymi notowaniami – boi się antagonizować media prywatne, więc szuka sposobów, by im się przypodobać. Na Zachodzie kilkadziesiąt lat działalności mediów publicznych pozwoliło jednak ukształtować pewien etos służby publicznej, wykształcić kadry i zdobyć (wprawdzie malejące dzisiaj) poparcie społeczne dla samej idei. U nas tego wszystkiego braknie. Powtarzam więc pytanie: Czy mamy jeszcze (szansę na) telewizję publiczną? |
|
|
|
|
|